czwartek, 22 grudnia 2011

coraz blizej swieta...

...znowu mialam bojkotowac je w tym roku, ale trafil mi sie ostatnio bardzo nabuzowany swiatecznym duchem osobnik, ktory postawil sobie za cel, ze mnie tym duchem zarazi.
Takze tym razem beda to swieta na pol gwizdka. Bo jakie to swieta bez rodziny, w ogole z dala od Polski (choc przeciez swiadomie nie pojechalam). Ale w ramach oswojenia swiatecznej atmosfery postanowilam przynajmniej kilka zapachow w kuchni rozniesc,zeby bylo choc troche grudniowo- choinkowo.
Prezenty dla J zapakowane- poniewaz to swieza znajomosc (napisze o niej w osobnym poscie), to nie wiadomo bylo, jak podejsc do tematu prezentow- ile wydac, jak daleko sie posunac- czy ma byc smiesznie czy praktycznie. Jak opowiedzialam mojej wspollokatorce co mu kupilam, to uslyszalam,ze przesadzilam i pewnie sie zawiode jesli nie faktem,ze on w moj prezent on nie wlozy tyle wysilku i nakladow pienieznych, to jego zazenowaniem,ze nie stanal na wysokosci zadania. Ale nie o to przeciez chodzi w obdarowywaniu, prawda? Ja uwielbiam dawac prezenty bardziej, niz je dostawac, wiec nie martwie sie za bardzo - wiem, ze spodobaja mu sie moje niespodzianki. To nic wielkiego, tylko zestaw kilku drobiazgow- kilka ksiazek, smieszny T-shirt, pioro i notes (ktore bardzo chcial), slodycze i obowiazkowe skarpetki. Wszystko to opakowane na zasadzie "prezent w prezencie" i wyladowane slodyczami. Zrobila sie z tego wielka paczka z warstw kolorwego papieru- dla maniaka swiat bedzie to prawdziwa radocha,zeby to wszystko odpakowac.
Wigilie spedzamy w domowych pieleszach, a w Boze Narodzenie idziemy do znajomych na tradycyjny obiad, uff- jak to dobrze, ze nie musze gotowac na dwa dni!
Z oporami, swiateczny duch jednak sie wdziera w moje zycie :)

środa, 21 grudnia 2011

szczescie

Bo to wcale nie jest tak,ze pisze (a raczej pisuje) tego bloga, kiedy mam do wylania jakies smetne kawalki i tylko cyberprzestrzen zdolna mnie wysluchac.Czasem tez mam ochote podzielic sie czyms fajnym.
Po raz pierwszy od bardzo dawna jestem naprawde szczesliwa. To znaczy to szczescie juz trwa od wielu miesiecy, moje zycie zaliczylo znaczacy zwrot wraz z przeprowadzka do Londynu, tylko tak mnie pochlonelo, ze nie mialam czasu taczki zaladowac. Od dawna wiedzialam,ze zycie w Szkocji zle na mnie wplywalo i miejsce, w ktorym tam zylam wysysalo ze mnie kazda energie.
Przeprowadzka do Londynu byla najlepsza rzecza, jaka mi sie zdarzyla od wielu lat!
to jest miasto dla mnie- tu sie czuje nareszcie soba, u siebie, wsrod swoich (mimo,ze obcych) ludzi.
Najbardziej balam sie, jak przejde od mieszkania w pojedynke do dzielenia domowej przestrzeni z kilkoma osobami. Londyn jak wiadomo to jedno z najdrozszych miast na swiecie i tylko nielicznym udaje sie tu zycie w pojedynke w dobrej okolicy. Mnie przyszlo zamieszkac z siodemka (tak!) innych osob, plus kot. Ale wcale nie tesknie za wracaniem do pustego domu, codzienna walka z bojlerem, gadaniem do siebie. Trafila mi sie naprawde niezla ekipa , weseli normalni, ciekawi ludzie, z ktorymi moge porozmawiac i sie posmiac. A jak czasem mam ochote pobyc sama, to tez mam taka mozliwosc. Dom jest wielki i ma olbrzymi ogrod, w ktorym latem spedzilam bardzo duzo czasu, wystawiajac swe wybielone zbyt dlugim pobytem w Szkocji czlonki.
wspomnienie lata :)